rozdział pierwszy
Wracała
myślami do wczorajszej imprezy i mężczyzny, z którym przegadała pół nocy,
przekrzykując głośną muzykę. Rozpamiętywała delikatny dotyk jego dłoni, szczery
uśmiech i wyzywające spojrzenie, któremu uległa. Teraz żałowała, że podała mu
swój numer. Wczoraj miała jedynie dobrze bawić się z koleżankami, a zamiast
tego spędziła cały wieczór na rozmowie z nieznajomym mężczyzną, który miał w
sobie coś, co ją zaintrygowało. Powtarzała w myślach jego imię. David... David... David... Westchnęła.
- Co ty robisz, Elizabeth? - Spojrzała w
swoje odbicie w lustrze.
Niedawno zakończyła dwuletni związek, z czym
do końca jeszcze się nie pogodziła, a już zatracała się w spojrzeniach innych.
Kiedy to wszystko stało się tak skomplikowane? Przecież jeszcze wczoraj
układali wspólną przyszłość, planowali ślub, chcieli kupić większe mieszkanie z
myślą o dzieciach… a teraz jego rzeczy leżały w kartonach, których nawet nie
miał czasu od niej zabrać.
Nie ma
czasu, albo zwyczajnie nie chce mnie widzieć, pomyślała. Chciała jedynie
kogoś, kto mógłby wypełnić pustkę, którą po sobie zostawił, wpasować się w
głębienie w materacu, wyciągnąć z dna szafki zakurzony kubek i napełnić go
kawą, którą on zwykł pijać po dwudziestej pierwszej. Kogoś, kto tak jak on
nakrywałby ją kocem, gdy czekając aż wróci z pracy, zasypiała na kanapie.
Siedzenie w pustym mieszkaniu i wsłuchiwanie
się w tykanie zegara doprowadzało ją do szału. Dlatego zdecydowała, że pójdzie
popływać. Pragnęła jak najszybciej znaleźć się pod wodą, gdzie nie było miejsca
na żadne uczucia, a jej myśli skupiały się jedynie na skoordynowanych ruchach
rąk i miarowym oddechu.
Zbliżała się do osiedlowego marketu, gdy jej
uwagę przykuła szara furgonetka pod nieczynną już od kilku lat fabryką. Była
pewna, że to nieistotne, że powinna iść dalej, ale jakiś głos szeptał jej do
ucha, by została.
Stała za ścianą obdrapanej kamienicy i
wsłuchiwała się w krople deszczu, leniwie uderzające o krawężnik. Stwierdziła,
że to pewnie tylko wyobraźnia płata jej figle, ale wtedy usłyszała czyjeś
kroki. Tuż za nią. Zacisnęła dłoń na gazie pieprzowym ukrytym w kieszeni kurtki
i odwróciła się, ale nikogo nie było. Przełknęła ślinę. Znowu kroki. Tym razem
z drugiej strony. Dostrzegła mężczyznę, który wszedł do środka furgonetki, lekko
się chwiejąc. Zmarszczyła brwi. Wydawało jej się, że poznaje zarys jego
sylwetki. Po chwili odskoczyła jeszcze raz, tym razem pewna tego, co usłyszała.
Krzyk. Przepełniony bólem i desperacją, zachrypnięty, drżący krzyk.
Miała zasłonięte usta, a ręce i nogi mocno
związane sznurem. Spojrzał w jej przerażone oczy i posmutniał. Przez tyle lat
zdążyła patrzeć na niego na milion różnych sposobów, ale jeszcze nigdy jej
spojrzenie nie błagało go o litość. Odwrócił wzrok i zacisnął pięści. Nie
chciał tego robić, nigdy nie chciał znaleźć się w tym miejscu, ale ona ciągle
krzyczała... Nie przestawała krzyczeć.
Odgłosy dobiegające z wnętrza ciężarówki
nagle ucichły. Elizabeth zamarła. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Była
przerażona. Chciała uciekać, ale nie była w stanie się poruszyć.
Mężczyzna wyszedł z samochodu i rozejrzał się
dookoła, wyciągając ze środka ciało kobiety, z którym następnie wbiegł do
starego budynku.
Elizabeth próbowała zrozumieć, co właśnie się
wydarzyło. Nie wierzyła, że tragedia, która rozgrywała się na jej oczach była
prawdziwa. Przerażona ruszyła w kierunku sklepu, położonego niecały kilometr dalej.
Oddychała ciężko, a jasne światło neonu rozmazywało się przed jej oczyma. W
połowie drogi usłyszała skrzypienie drzwi. Zastygła, czując na sobie jego
przeszywający wzrok i odwróciła lekko głowę. Patrzył wprost na nią. Zadrżała.
Opamiętała się i zaczęła uciekać.
***
Siedziała roztrzęsiona na podłodze, a kot
łasił się do niej, prosząc o odrobinę uwagi. Próbowała pozbierać myśli. Może
jej się przewidziało? Podciągnęła kolana pod brodę. Co jeśli wyobraźnia
odegrała w jej głowie więcej, niż wydarzyło się naprawdę? Może powinna do niego
zadzwonić? Podniosła się. Nie, to zły pomysł.
Męczyło ją wspomnienie jego oczu. Nadal czuła
na sobie to przeszywające spojrzenie, które sprawiło, że nie mogła się ruszyć.
Że odebrało jej oddech i stała przed nim kompletnie naga. Mógł przejrzeć ją na
wylot i poznać wszystkie jej sekrety.
Zamknęła drzwi i sprawdziła telefon. Jedno nieodebrane
połączenie – David. Aż zesztywniała. Całkiem o nim zapomniała. Zerknęła na
godzinę i stwierdziła, że pewnie już śpi.
Nienawidziła być sama, a w takich momentach
samotność jeszcze bardziej ją przytłaczała. Włączyła więc radio i pozwoliła, by
ciche dźwięki muzyki wypełniły jej mieszkanie. Pragnęła znaleźć się gdzieś
indziej. Gdzieś daleko. Przenieść się do tego zimnego wieczoru, gdy leżała
wtulona w jego ramiona i nie chciała od życia nic więcej. Gdy bawiła się jego
kręconymi włosami i obserwowała, jak wypuszczał z ust dym, który potem długo
unosił się w powietrzu. Nienawidziła tego, że palił, ale uwielbiała sposób, w
jaki to robił. Boże, jak bardzo za nim tęskniła.
Z zamyśleń wyrwał ją sms od Davida:
- Śpisz?
Szybko mu odpisała i po chwili przyszła
kolejna wiadomość:
- Ja też nie. Nie mogę spać.
Zapytała go czemu jeszcze nie śpi.
- A Ty?
Pragnął dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
Chciał jeszcze chwilę z nią porozmawiać, ale żadna wiadomość nie przychodziła.
Pewnie już spała. On też powinien.
Wstał z łóżka i połknął dwie tabletki. Spojrzał
na swoje odbicie; zmęczone, podkrążone oczy ożywiał jedynie ich kolor. Zieleń.
Nie potrafił się do nich przyzwyczaić. Był pewien, że ostatnio nieco zszarzały,
ale nie dziwiło go to… w końcu widziały już tak wiele. Otulił się kołdrą i
pozwolił tabletkom działać. Powoli odpływał.
***
Spokój jednej z dzielnic Wolford zagłuszał
warkot samochodów, które kilka kilometrów dalej błąkały się po centrum,
szukając drogi do domu. Pani Brandt już od godziny pielęgnowała swój ogród.
Mówiła, że lepiej jej się pracowało przy świeżym, porannym powietrzu.
Przycinała gęsto rozrośnięte gałęzie jednego z krzewów bukszpanu, gdy usłyszała
przerażony krzyk mężczyzny z domu obok. Upuściła nożyce.
Pot spływał po jego ciele. Oderwał się od
mokrej pościeli i pobiegł w kierunku kuchni. Język wił się po podniebieniu,
błagając o kilka kropli wody. Drżącą ręką chwycił szklankę i pospiesznie wlał
płyn do ust. Przetarł oczy. Nie pamiętał już, jak to jest nie mieć koszmarów. Włączył
wiadomości, żeby wypełnić czymś przeraźliwą ciszę, która zapanowała w
mieszkaniu. Wszedł do łazienki i oblał twarz zimną wodą. W pośpiechu umył zęby
i zaczesał włosy ku górze. Przybliżył twarz do lustra. Nie musiał nic mówić -
jego wory pod oczami mówiły same za siebie. W ciągu ostatnich trzech dni
przespał może osiem godzin. Liczył, że nikt w pracy tego nie zauważy.
- Jedyną oficjalną wiadomością, jaką do tej
pory otrzymaliśmy od policji w Wolford było potwierdzenie, że doszło tutaj do
morderstwa. – podała dziennikarka z
lokalnych wiadomości.
Zawiesił wzrok na ekranie telewizora. Theresa
Rodes. Zawsze była pierwsza. Czasami bał się, że kiedyś wyprzedzi nawet
mordercę. Zastanawiał się, jaka była jej tajemnica. Czemu nawet tak wcześnie
rano wyglądała tak dobrze?
- W opuszczonym magazynie znaleziono zwłoki
młodej kobiety. Blondynka, około trzydziestu lat, jasna skóra. Nie
znaleziono przy niej żadnych dokumentów.
Aktualnie czekamy na dalsze oświadczenia policji. To będzie trudny dzień dla
Wolford – skwitowała.
Wysiadł z auta i rozejrzał się wokoło. Znał
to miejsce. Poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Nie, nie teraz. Nie miał
na to czasu. Zacisnął pięści i ruszył przed siebie. Przedarł się przez tłum
gapiów, który z każdą chwilą zdawał się powiększać. Pokazał policjantowi
stojącemu przy taśmie odznakę i już miał przechodzić na drugą stronę, gdy
poczuł mocne szarpnięcie. Zdziwiony obrócił się w stronę kobiety, która z
ogromną siłą trzymała go za przedramię. Theresa Rodes. Pieprzona Theresa Rodes.
- Holden, czy możesz odpowiedzieć na kilka
pytań dotyczących sprawy? – krzyczała do mikrofonu.
Przeszedł go dreszcz. Wbił wzrok w jej
czerwone wargi i przyznał w duchu, że miała piękne usta. Szkoda tylko, że za
każdym razem, gdy je otwierała, wychodziło z nich tyle kłamstw.
Kiwnęła głową do kamerzysty i przyłożyła
zabarwiony na czerwono mikrofon do jego twarzy. Spojrzenia wszystkich gapiów
nagle zawisły na plecach Holdena. Domagali się krwawych szczegółów, których on nie
mógł im dać. Myślał jedynie o tym, czy dobrze ułożył włosy.
- Przykro mi, nie mogę udzielać żadnych
informacji. – Odsunął się od niej i zniknął za policyjną taśmą. Spojrzał na
ogromny stary magazyn, który zdawał się rozciągać w nieskończoność.
- Kiedy w końcu dostaniemy jakieś
odpowiedzi?! – krzyczała zirytowana.
Westchnął ciężko, gdy usłyszał za sobą jej
donośny głos. Myśl, że Theresa znowu będzie nękać go przez najbliższe kilka
tygodni sprawiła, że skurczył się o parę centymetrów. Skinął głową do dwóch
mundurowych i pchnął stare, obskurne drzwi. Wszedł po schodach na piętro, gdzie
w rogu, przy kolosalnych oknach, stało już czterech policjantów. Popijając
poranną kawę, kręcili się w kółko, próbując wyglądać na przepracowanych.
- Andrew!
Kolejny krzyk i znowu czyjaś dłoń na jego
plecach. Wzdrygnął się i gwałtownie obrócił w jej stronę, wylewając przy tym
niedopitą kawę, którą trzymała w drugiej ręce. Wbiła wzrok w jego przestraszoną
twarz. Oboje milczeli. Mocnymi ruchami przecierała chusteczką po bluzce i
przeklinała pod nosem po francusku.
- Ostatnio jesteś jakiś dziwny.
Otworzył buzię, ale żaden dźwięk nie wydobył
się z jego ust. Wiedział, co było tego powodem. Jeszcze nikomu o tym nie powiedział
i być może nie chciał nikomu o tym mówić, ponieważ bał się, że kiedy wypowie te
słowa, nie będzie mógł dłużej uciekać od prawdy. Głos w jego głowie podpowiadał
mu jednak, że wszyscy i tak już wiedzieli.
- Wybacz.
Na dole naskoczyła na mnie Rodes, a teraz ty…
- Ona tu jest? - jęknęła i zapięła płaszcz,
chowając pod nim brązowe plamy po kawie.
Spojrzał na nią ze współczuciem. Lauren była
sprytna, ale czuł, że z każdą kolejną sprawą, coś w środku niej bezpowrotnie
pękało. On sam dobrze wiedział, że już nigdy nie znajdzie drogi powrotnej. Był
skazany biec przed siebie. Nie mógł odpuścić. Jak na razie jakoś się trzymał.
- Nie chciała dać mi spokoju. Nie zdziwię
się, jeśli wieczorem napadnie na mnie pod domem – zaśmiał się i spojrzał na
czerwoną Lauren. – Przepraszam za to.
- Jasne. Może kiedyś mi to wynagrodzisz –
udała obrażoną i odeszła, ruszając przy tym prowokująco biodrami.
Za tydzień miały minąć trzy lata od kiedy
pojawiła się w jego biurze. Pamięta wyraz zakłopotania na jego twarzy, kiedy
przedstawiła się jako jego nowa partnerka - samotnik, który został wyciągnięty
ze swojego zamkniętego świata i skazany na współpracę z drugą, obcą osobą. Z
początku podchodził do niej z niechęcią, ale później chyba ją polubił, a ona
chyba polubiła jego. Nie była pewna, czy Holden ją pociągał. Owszem, był
przystojny, a ona musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Ale było w
nim również coś odpychającego. Po trzech latach wspólnej pracy ona nadal nie wiedziała
co. Może chodziło o tę jego zmienność, niedostępność i niechęć. Ciągle wykręcał
się ze wspólnych wyjść na piwo, nawet kiedy mieli iść gdzieś całym zespołem, on
zawsze znajdował jakąś wymówkę. Zastanowiła się chwilę. Nie, to też ją kręciło.
- Kobieta. Około trzydziestki. Nie znaleźliśmy
przy niej zupełnie niczego. – Will skinął głową w ich kierunku. Oboje uznali to
za przywitanie.
- Świetnie – westchnęła Lauren - a powiesz mi coś, czego nie wiem?
Ciało było kompletnie nagie i ułożone na
wznak na podłodze. Andrew zawiesił wzrok na jej twarzy. Była piękna. Taka
delikatna i krucha, a bladość i siniejące usta tylko dodawały jej uroku.
- Przyczyną śmierci były uderzenia ostrym
narzędziem w klatkę piersiową. Zadano je w bardzo krótkich odstępach czasowych.
Sprawca musiał być rozemocjonowany. Rany są nierówne, a ostrze wbijane było na
oślep. Na razie to tyle. Przypatrzcie się, bo za chwilę chcę mieć ją u siebie.
Lauren obeszła miejsce zbrodni dwa razy i
uklękła przy ofierze.
- Według techników nie ma żadnych śladów obecności
innej osoby, więc albo ktoś ubrał na siebie wielki kondom, albo go tutaj nigdy
nie było - prychnęła. - Spójrz tutaj - odznaczenia na nadgarstkach.
- Może nosiła biżuterię? Pewnie spuchły jej
przedramiona.
- Nie sadzę. Takie same na kostkach. To
wygląda na ślady po sznurze.
- Związał ją?
- Możliwe. Nie ma żadnych zadrapań na rękach
i nie wygląda na to, żeby walczyła.
- Mhm. – Rozejrzał się. Opuchnięte oczy
sierżantów, spoglądały na niego z niesmakiem.
- Nie wiem.
Holden zsunął wzrok na podłogę. Całe
pomieszczenie zaczęło nagle wirować. Schował twarz w dłoniach. Chciał, jak
najszybciej stąd wyjść.
- Halo, jesteś tu jeszcze? – Klasnęła dłońmi
przed jego twarzą.
- Muszę coś zrobić – rzucił na pożegnanie i
zbiegł na dół.
Z daleka zauważył zmierzającą w jego stronę burzę ciemnych włosów. Nie teraz,
kurwa, tylko nie teraz. Wbiegł do samochodu. Przez moment miał problemy ze
złapaniem oddechu. Serce biło za szybko. Czy taki wpływ miała na ludzi Theresa
Rodes? Zaśmiał się pod nosem, ale zaraz zacisnął pięści, bo kłujący ból w
klatce piersiowej nie ustępował. Zasłonił twarz dłońmi, próbując się uspokoić.
Ktoś zapukał w szybę. Spojrzał na jej
czerwone wargi. Pytała, czy wszystko w porządku. Odpalił silnik i szybko
odjechał.
Komentarze
Prześlij komentarz